Małe, kręte uliczki pną się stromo pod górę i równie gwałtownie opadają w dół. Stare i nowsze domy, często drewniane, mniej lub bardziej zaniedbane, ciasno stłoczone jeden obok drugiego. Sznury suszącej się bielizny zwieszające się pomiędzy balkonami. Gromadki bawiących się na ulicy dzieci, kobiety wyglądające przez okna, rozmawiające z sąsiadkami. Bezpańskie koty buszujące całymi stadami w stertach śmieci. Hałaśliwi wędrowni sprzedawcy głośno zachwalający swe towary. Oto typowy widok Hasköy, jednej z dzielnic Stambułu, położonej na zboczu wzgórza nad zatoką Złoty Róg. Mahlul Sokak, wąski zaułek parometrowej zaledwie długości też nie wyróżniałby się niczym szczególnym wśród uliczek Hasköy gdyby nie zajmujący jedną jego stronę wysoki kamienny mur z solidnie wyglądającymi żelaznymi drzwiami. Tu właśnie znajduje się ostatnia w Stambule karaimska kienesa.
Niegdyś karaimskich świątyń było w mieście nad Bosforem kilka, podobnie jak i karaimskich gmin na terenie Turcji. Ale do naszych czasów przetrwała tylko ta jedna w Stambule i jej kienesa w Hasköy.
Stukot żelaznej kołatki niesie się głośnym echem. Po chwili słychać odgłos kroków i furtka otwiera się. Na wprost pomost z balustradką prowadzi do kobiecej części świątyni. Aby dojść do wejścia głównego trzeba zejść kilkanaście stopni w dół, gdyż okolone wysokim murem podwórze kienesy znajduje się sporo poniżej poziomu ulicy. Sam budynek jest z zewnątrz raczej niepozorny, za to wewnątrz prezentuje się wcale okazale. Szczególnie przyciąga uwagę pięknie zdobiony, wielobarwny sufit i efektowne kryształowe żyrandole. Jakiś czas temu przeprowadzono remont kienesy, odmalowano ściany, dokonano niezbędnych napraw dachu i okien. Budynek pochodzi z osiemnastego wieku, został wybudowany na miejscu dawniejszej kienesy, zniszczonej wskutek pożaru, a która według tradycji miała być zbudowana jeszcze w czasach bizantyjskich. Obecna kienesa szczęśliwie ocalała z ogromnego pożaru, który zniszczył całą dzielnicę w 1918 r., ale nie ominęło jej innego rodzaju nieszczęście. Oto w zeszłym roku dokonano włamania. Łupem złodziei padły stare, srebrne ozdoby z wyposażenie świątyni. Na szczęście przestępcy, spłoszeni przez są siadów, nie zdążyli już wynieść cennych dywanów. Ale nie udało się ani schwytać złodziei, ani też odzyskać zrabowanych przedmiotów
Jest 22 września, Święto Pojednania. Powoli schodzą się stambulscy Karaimi. Zostało już ich niewielu, zaledwie około 90 osób. Większość z nich to ludzie w podeszłym wieku, młodzież nie znajdując w Turcji możliwości realizacji swych aspiracji emigruje, osiedlając się w Stanach Zjednoczonych Francji czy Austrii. Wielu zatraca poczucie swej odrębności, wchodzi w związki małżeńskie czy to z Turkami, czy z przedstawicielami gminy żydowskiej i rozpływa się w obcym środowiska. Życie społeczne powoli zanika Stąd też tylko przy okazji większych świąt spotykają się w kienesie przedstawiciele stambulskich rodzin karaimskich Sadyków, Sinanich, Jafetów, Jeruszalmich, Kohenów i innych.
Niegdyś gmina stambulska należała do największych i najświetniejszych gmin karaimskich. Za czasów Imperium Osmańskiego Karaimi cieszyli się dużym poważaniem. Za panowania zdobywcy Konstantynopola sułtana Mehmeda II żyło ich w samym tylko Stambule około dziewięciu tysięcy. Zajmowali się głównie handlem i złotnictwem, które to zawody nadal wykonują ich dzisiejsi potomkowie. Grunty w Hasköy otrzymali Karaimi od sułtana Abdülaziza. Według legendy był to wyraz wdzięczności władcy po wyleczeniu go z choroby oczu przez starą Karaimkę. W Hasköy obok istniejącej do tej pory kienesy i cmentarza znajdowała się także karaimska szkoła, a dzielnica ta w całości prawie była zamieszkana przez Karaimów aż do 1913 r., gdy po straszliwym pożarze opuścili oni Hasköy i przenieśli się do innych dzielnic. Z dawnego Hasköy ocalało kilka starych domów przy uliczce noszącej miano... Karaim Cikmazi (Karaimski Zaułek).
W tegorocznych uroczystościach z okazji święta Pojednania wzięło udział dwadzieścia kilka osób. Nabożeństwo prowadził spełniający obowiązki hazzana pan Józef Sadyk. Zazwyczaj nawet w święta do kienesy przychodzi niewiele osób, a w soboty nabożeństwa praktycznie się nie odbywają. Tak dużą frekwencję w tym dniu spowodowała, jak się wydaje, wieść o przybyszach z Polski i każdy pospieszył, aby ich zobaczyć. Trudno powiedzieć, czy pewna dezorganizacja zauważalna w czasie obrzędów jest wynikiem różnic w liturgii, które nie uszły uwagi specjalisty dr Aleksandra Dubińskiego, czy też jest to skutek braku wykształconego duchownego. Ale te drobne dysonanse nie mogły zmącić radości ze spotkania z Karaimami znad Bosforu. Zostaliśmy przyjęci niezwykle serdecznie, a pytaniom o życie Karaimów w Polsce i Związku Radzieckim nie było wręcz końca.
Niestety obecna sytuacja gminy stambulskiej nie jest zbyt pocieszająca, a perspektywy na przyszłość nie lepsze. Gmina powoli obumiera. Jeszcze w latach 50-tych było ich około trzystu pięćdziesięciu, dziś tylko dziewięćdziesięciu. Brak jest wykształconego duchownego, a posługi religijne są wykonywane w sposób dość niedoskonały. Wspaniały dorobek intelektualny niegdyś świetnej gminy stambulskiej został prawie całkowicie zaprzepaszczony. Cenne książki i dokumenty bądź spłonęły w pożarze, bądź zostały w bezmyślny sposób rozprzedane lub wyrzucone na śmieci. Także cmentarz jest niestety dość zaniedbany, służy jako plac zabaw dla dzieci z pobliskiej dzielnicy slumsów, które harcują wesoło wśród porozbijanych nagrobków.
Jakże przykry to obraz, tym bardziej, że ginie nie tylko dorobek materialny gminy, ale także jej życie duchowe i społeczne. I właściwie nie widać żadnej nadziei na zmianę tej sytuacji. Pozostają tylko rzadkie spotkania przy okazji większych świąt, takie jak w tym roku, w dniu Święta Pojednania, w którym mogliśmy wziąć udział.