Łaźnia, łazienka w życiu człowieka odgrywa bardzo ważną rolę. Marzenia o łazience z bieżącą, a nawet z gorącą wodą pojawiły się w latach 60-tych, 70-tych. Jakiż to był luksus zanurzyć się w ciepłej, czystej, własnej wannie! Długo oczekiwało się na ten luksus w trockich warunkach, a kiedy marzenie stało się rzeczywistością, zaczęły się narzekania, że duszno w ciasnej łazience. We wspomnieniach łaźnia staje się czymś pięknym, cudownym ... Każdy chciał się umyć, wykąpać, poparzyć (szczególnie dorośli), chociaż raz w tygodniu. Nie zawsze dało się to zrealizować, bo łaźnie mieli bardzo nieliczni mieszkańcy Trok i okolic.
Cóż to jest łaźnia? Mały domeczek, który składał się z przedsionka, gdzie się ubierało i rozbierało i głównego pomieszczenia, gdzie stała ogromna beczka przy palenisku – tak ogrzewało się wodę, w dachu otwór lub komin, którym wydobywał się dym, a obok stała druga beczka z zimną wodą. Dookoła były niskie ławy, przy jednej ścianie były usytuowane piętrowo, najczęściej po trzy. Łaźnia zawsze była blisko zbiornika wody. W Trokach naturalnie w ogrodzie na brzegu jeziora. Nam najbliżej było do łaźni Zenona Firkowicza (Zarki). Potem powstały u Nowickiego (Chałastoja) i Łopatto (Charbińca). To były nowe, z okienkami, czyste budowle. Karaimów wówczas było dużo, w każdej rodzinie 6 – 10 osób., a i rodzin sporo, więc nie łatwo było zdobyć zgodę gospodarza na wypalenie łaźni. Ten obowiązek spadał na głowę rodziny, a kiedy zdobyło się upragnione klucze, cała rodzina miała ręce pełne roboty. Trzeba było nanieść drzewa, zimą było dobrze, bo na sankach, zapełnić dwie beczki wodą. Taką pracę wykonywały dzieci, od jmłodszego do najstarszego, czasem i sąsiedzkie pomagały. Pracy było dużo, ale zabawa przy tym wspaniała! Zimą trzeba było zrobić dróżki w śniegu, do jeziora też. Ojciec albo najstarsi chłopcy musieli przebić przeręblę, specjalnym, do tego przeznaczonym łomem wykończonym drewnem, a lód bywał gruby. Chłopcy przeręblę poszerzali – ale o tym potem. Pieca pilnował ojciec. Rozpoczętą rano pracę kąpiel kończyła dopiero wieczorem. Pierwsi szli mężczyźni, bo było gorąco, rodzina gospodarza miała pierwszeństwo. Ważne jeszcze przygotowania zaczynały się już latem, bo trzeba było mieć dobre drwa, drobne na podpałkę, no i wieniki brzozowe – młode gałązki zrywało się latem, wiązało w duże wiązki, suszyło się. Miski, maczałki też każda rodzina miała swoje. Miski z nierdzewnej blachy tzw cynkowej sporządzał Józef Juchniewicz – mój ojciec – na zamówienie, to też była ciężka praca, miska musiała być wygodna, z rączkami, bezpieczna, żeby nie kaleczyła. Mydło w czasie wojny też przygotowywało się w domu, najlepsze było ze śmietany, białe, pachnące.
Co to jest parzenie się? Od czasu do czasu najstarsze osoby polewały kamienie zimną wodą, tworzyła się gorąca para. Trzeba to było robić ostrożnie, umiejętnie, żeby się nie poparzyć. Miłośnicy parzenia się włazili na najwyższe półki i nawzajem walili się wymoczonymi rózgami. Dzieci piszczały, ale niektóre się cieszyły, ja uciekałam do przedsionka, moja siostra bardzo to lubiła. Po wyjściu mężczyzn kobiety z dziewczynkami, czasami zabierały paruletnich chłopców odbywały taki sam rytuał. Chłopcy i młodzi mężczyźni po takim parzeniu się biegli nago do jeziora ochłonąć, zimą zanurzali się w powiększonej przerębli i znowu parzyli się. Łaźnię i ławy każdy miał obowiązek pozostawić po sobie czyste, tego nie można było zlekceważyć. I oto jedna kąpiel niezapomniana! Upalne lato, piękny, słoneczny dzień. Kobiety rozpoczęły kąpiel i nagle grzmot, błyskawica, pioruny. Ani wyjść, ani zostać! Pioruny biją w wodę, wrażenie takie, jakby dookoła rozbijało się szkło. Przerażenie ogromne! Nagie, mokre ciała kobiet z dziećmi. Któraś zamknęła szyber, czyli otwór w kominie. Kąpiel przerwano. Ktoś zarządził:
Na kolana! - i zaintonował:
Kim symarłansa syjinczynda bołma
Joharhy bijniń jarłyhaszyn kiormia1, ...
Po dłuższej chwili, która nam się wydawała wiecznością, w okienku pojawił się cień, był to Zarach Firkowicz.
Kobiety żyjecie? – zawołał. Uspokojony, poszedł powiadomić rodziny. Bóg nas wysłuchał. Burza zaczęła łagodnieć. Kąpiel się zakończyła.
Jak wcześniej pisałam, nie łatwo było zdobyć łaźnię. Nieraz jechało się saniami do dalekiej wioski. Utkwiła mi w pamięci jedna taka podróż.
Zaproszono nas do izby, poczęstowano chlebem, mlekiem. A po kąpieli, w piękną księżycową noc, po jeziorze, wracaliśmy do domu. Śnieg się skrzył i skrzypiał. Niesforne pasemka mokrych włosów zamarzły, rzęsy i brwi pokrył szron, ale po kąpieli, pod kożuchem, tak lekko, ciepło, sennie. W domu, w piecu czekała na nas ciepła, przez mamę przygotowana, jaglana kasza. Tak smacznej kaszy nigdy więcej nie jadłam. Potem ciepłe łóżko i piękne sny...
-----------
1. Psalm 91 "Kto się w opiekę poda Panu swemu"